W ostatni weekend(23-24.09.2017) odbyło się Devstyle Speakers – za sprawą jak zwykle niezawodnego Maćka Aniserowicza. Było to jednym z celów Procenta na jego Patronite. Gdy stawałem się patronem Maćka niezbyt mnie to ruszyło. Jednak później przyszła Gala Finałowa Daj Się Poznać 2017 i mój występ na niej, po którym zapałałem wielką chęcią do wystąpień publicznych.
Jednak chęci to nie wszystko…
Mogę chcieć grać na fortepianie, ale bez ćwiczenia to raczej nie będzie ze mnie drugi Chopin. Tak jest i w tym przypadku. Więc gdy tylko Maciek powiedział, że Devstyle Speakers się odbędzie, od pierwszej sekundy wiedziałem, że chce wziąć w tym wydarzeniu udział.
Ale co to było Devstyle Speakers?
Były to dwudniowe warsztaty z występów publicznych i prowadzenia prezentacji. Nasi trenerzy – Monika Malinowska i Rafał Czupryński – wprowadzili nas w tajniki tej sztuki zarówno od strony teoretycznej jak i praktycznej.
Dzień pierwszy
Pierwszego dnia spotkaliśmy się w siedzibie firmy Microsoft w Warszawie. Podzielono naszą 40 osobową grupę na dwie. Moja grupa miała najpierw zajęcia z Rafałem – techniczne przygotowanie prezentacji. Dowiedzieliśmy się jak prowadzić prezentację za pomocą opowiadania historii, nawiązać kontakt z publicznością i jak ją rozpoznać oraz wiele, wiele więcej. Naprawdę potężna dawka wiedzy, do której dojście samemu zajęłoby bardzo długo. A tu wszystko podane w taki sposób, że można brać i stosować.
Następnie po przerwie rozpoczęliśmy warsztaty z Moniką – profesjonalną trenerką głosu. Monika powiedziała nam jaka postawa da nam najwięcej siły w głosie. Odkryliśmy kilka rzeczy o swoim głosie, których nie wiedzieliśmy (przynajmniej ja). Było też ocenianie swoich obecnych umiejętności głosowych 🙂 Bardzo ciekawe i praktyczne zajęcia.
Noc
Pomiędzy pierwszym a drugim dniem szkolenia odbyła się „kolacja”, a przynajmniej tak to się oficjalnie nazywało. Choć tak naprawdę była to impreza integracyjna. W piwnicy – jak to na programistów przystało 😉 Mogliśmy się lepiej poznać przy piwie, czy innym steku.
Dzień drugi
Drugiego dnia przenieśliśmy się do hotelu Raddison Blu Sobieski. Hotel stary, ale taki high level. W nim cały dzień ćwiczyliśmy wystąpienia. Niestety nie wszyscy zdążyli wystąpić. Po każdym wystąpieniu dawaliśmy sobie feedback – co było dobre, a co trzeba poprawić. Tutaj pojawiły się jednak trochę moje zastrzeżenia. Po pierwsze nie było czasu na wprowadzenie rzeczy, których dowiedzieliśmy się dnia pierwszego. Ale myślę, że nie taki był cel tego drugiego dnia. Najważniejsze było samo wyjście na scenę i przełamanie strachów. Natomiast drugi minus jest dużo ważniejszy. Nastawiliśmy się wszyscy na znajdowanie błędów. I z jednej strony nie zebraliśmy się tam, żeby się głaskać i mówić jacy to jesteśmy wspaniali. Ale z drugiej strony świadomość, że taka krytyka po wystąpieniu się zdarzy mogła spowodować to że niektórzy bali się i w efekcie nie wystąpili. Dla mnie osobiście nie był to problem bo przecież po to pojechałem na warsztaty, żeby być lepszym. Dodatkowo skupialiśmy się na rzeczach, które często są niewychwytywalne dla przeciętnego słuchacza. A my słyszeliśmy je tylko dlatego, że albo trenerzy albo inni uczestnicy zwrócili nam na nie uwagę. Były to takie małe rzeczy typu źle położony akcent (pozdrawiam Grześka 🙂 ). Nie psują one odbioru prezentacji, jednak są do poprawy. I takie znajdowanie nawet najdrobniejszych rzeczy mogło blokować niektórych przed wyjściem na scenę. [doprecyzowanie w tym komentarzu]
Wrażenia „na żywo”
W poniedziałek rano nagrałem snapa z wrażeniami na żywo po tym weekendzie. To nagranie można obejrzeć tutaj:
Nawet Maciek nagrał z okazji tego wydarzenia specjalnego vloga. Mówi w nim też o ukrytym celu szkolenia. Został on według mnie osiągnięty w 100 (nomen omen) procentach.
Podsumowanie
Bardzo się cieszę, że mogłem uczestniczyć w tak wspaniałym wydarzeniu. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zacząć stosować zdobytą wiedzę w praktyce. Do czego mam nadzieję będę miał dużo okazji w nadchodzącym roku akademickim na Grupie .NET na Politechnice Warszawskiej (Filip – wink wink).
Zdjęcia dzięki uprzejmości Nikoli Król i Maćka Aniserowicza
Najbardziej podoba mi się zdanie „Został on według mnie osiągnięty w 100 (nomen omen) procentach”. 🙂
Fajny wpis. Nawet nie przyuważyłem, że taki event był planowany.
Nie bardzo jednak rozumiem co było drugim minusem:
„(..) Natomiast drugi minus jest dużo ważniejszy. Nastawiliśmy się wszyscy na znajdowanie błędów. I z jednej strony nie zebraliśmy się tam, żeby się głaskać i mówić jacy to jesteśmy wspaniali. Ale z drugiej strony świadomość, że taka krytyka po wystąpieniu się zdarzy mogła spowodować to że niektórzy bali się i w efekcie nie wystąpili. (…)”
Minusem było to, że ta krytyka była / nie było / za mało „głaskania” / za dużo „głaskania” / nie konstruktywna krytyka? Nie za bardzo rozumiem co było nie tak? Możesz doprecyzować?
Ok, juz doprecyzowuję. Minusem było to, że może za dużo mówiliśmy rzeczy do poprawy. Przez to niektórzy mogli przestraszyć się wyjścia na scenę. Dla mnie osobiście nie był to problem bo przecież po to pojechałem na warsztaty, żeby być lepszym. Dodatkowo skupialiśmy się na rzeczach, które często są niewychwytywalne dla przeciętnego słuchacza. A my słyszeliśmy je tylko dlatego, że albo trenerzy albo inni uczestnicy zwrócili nam na nie uwagę. Były to takie małe rzeczy typu źle położony akcent (pozdrawiam Grześka 🙂 ). Nie psują one odbioru prezentacji, jednak są do poprawy. I takie znajdowanie nawet najdrobniejszych rzeczy mogło blokować niektórych przed wyjściem na scenę. Padł juz nawet pomysł, żeby w kolejnych edycjach feedback zgłaszać przez formularz na telefonach. To po pierwsze oszczędność czasu, a po drugie nie mówimy tych rzeczy publicznie i są one dostępne tylko dla występującej osoby. Tylko tutaj pojawia sie też taki problem, że w wygłaszaniu opinii na głos inni mogli powiedzieć: „hola, hola to tylko Twoje skrzywienie, nas to nie razi/my tego nie słyszymy”. A przy kontakcie cyfrowym tego już by nie było. Więc moim zdaniem feedback na żywo był bardziej różnorodny i wiarygodny 🙂
Dzięki za to. Byłem kiedyś na szkoleniu u Piotra Buckiego i pod tym względem w szczególności robił robotę. Doskonale znajdował tą równowagę. Zazwyczaj każdy dostawał masę pozytywnego feedbacku (wszystko co było OK było wypunktowane) plus dosłownie kilka uwag co można poprawić (też raczej pozytywne). Jak w drugiej iteracji poprawiłeś te kilka kwestii to na pewno mogłeś liczyć na pochwałę za to i kolejne kilka uwag;). W ten sposób cały czas miałem to wrażenie: w sumie nie jestem taki beznadziejny, masę rzeczy wyszło, popracuje tylko nad tymi kilkoma kwestiami.
Trochę mój entuzjazm opadł po przeczytaniu na jego blogu, że to metoda (poparta badaniami) którą stosuje (czyli wcale tak dobrze nie szło?), ale nadal to do mnie przemawia.
http://bucki.pro/tak_tylko_pytam_37/